czwartek, 10 marca 2022

63) Ikoniczne pary Petkowic!

Cześć wszystkim!

*ważne info: post ten zaczęłam pisać w Walentynki 2021*

Jak spędzacie dzisiejszy dzień miłości? Mam nadzieję, że radośnie (w końcu każdy dzień powinien być radosny, no nie?).  Święty Walenty - wiecie, że jest on także patronem osób z zaburzeniami psychicznymi? Na religii w podstawówce mieliśmy takiego szalenie fajnego księdza, który każdą lekcję rozpoczynał słowami "Święty Walenty, módl się za klasę ósmą be!". Haha, naprawdę zabawne wspomnienie. 

Mimo wszystko uważam Walentynki za przereklamowane. Święto jak święto, dość mocno skomercjalizowane, podpatrzone na Młodym Kontynencie. Drugiej połówki co prawda nie posiadam, wszakże gdybym rzekomą miała, wolałabym celebrować z nią Noc Kupały - bliżej jest mi do naszych lokalnych tradycji :)

*update: drugą połówkę już mam i zastanawiam się, co na ową Noc Kupały wymyślić*

Dobrze, Galaxis, ale o czym dzisiejszy post? Będziesz tak cały czas biadolić? 

Nie, haha, dzisiaj porozmawiamy sobie o związkach w moim mieście LPS - starych, poczciwych Petkowicach. Wpis ten jest częściowo zainspirowany komentarzem lpsfoto - częściowo, ponieważ myślałam o jego realizacji już wcześniej, natomiast, kto by się spodziewał, zapomniałam o nim totalnie. Foto mi dopiero przypomniała i tym samym popchnęła do działania!!

Zaczynajmy :D


Para numer jeden - Maro #2583 oraz Ellie #1851. O nich wspominałam w poście wcześniejszym, nadmieniłam, iż jest to mój najnajnajulubieńszy LPS'owy związek. Słowem wprowadzenia, jako że wielu z Was może już nie pamiętać, Maro ma 16 lat, a Ellie 14. 

Gdybym miała opisać Mara w trzech słowach, powiedziałabym: nieśmiały, zamknięty gitarzysta. Nic go trafniej nie opisuje (noo, może poza określeniem emo-dog, haha). Jest on bardzo trudną osobowością do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu, łatwo go bowiem spłoszyć. Pet Shop ten wiecznie trzyma dość spory dystans, uchodzi za takiego przysłowiowego "dzika" społecznego. Mimo to jednak, przyciąga on do siebie sporo dziewcząt (aparycja figurki popularnego kształtu robi swoje :p), które rzecz jasna jednocześnie zbywa i ignoruje. Niektórzy dlatego też nazywają go gburem. Ale co on biedny ma poradzić, że jedyną rzeczą jakiej pragnie jest święty spokój?

Ellie natomiast stanowi totalne przeciwieństwo swojego chłopaka. Jej trójsłowny opis brzmiałby: energiczna, radosna ekstrawertyczka. Do tego jeszcze rewelacyjna gimnastyczka. Wszędzie jest jej pełno i nie sposób usiedzieć jej w jednym miejscu. Należy ona do miejskiego klubu gimnastyki artystycznej i jest jego niezaprzeczalną gwiazdą (pomińmy fakt, iż w tym klubie razem z trenerem są trzy LPS, to temat na inny post) - zawsze, gdy w Petkowicach ma miejsce jakieś ważniejsze wydarzenie, jest ona zapraszana przez władze miasta by dać jakiś piękny performance (zwykle bawiłam się, że tańczyła ona do tej dokładnie piosenki).

Dobrze, ale jak to się stało, że dwie te tak kontrastowe osobowości w końcu się zeszły? Już tłumaczę.

Ellie i Maro do Petkowic przybyli w bardzo podobnym czasie. Była to kwestia dosłownie kilku dni. Obydwoje mieli to do siebie, że uwielbiali spacerować po rozłożystych polach mojego miasta (polach zwanymi Polami Niewidzialności - legenda głosi, że na polach tych stać się można niewidzialny, o ile bardzo się tego pragnie). Podczas jednej z takich przechadzek wpadli oni na siebie. Jak możecie się domyślać, Ellie postanowiła rozpocząć rozmowę, a Maro akurat nie miał jak uciec... Poza tym, obydwoje czuli się dość zagubieni w nowej sytuacji, nowym miejscu zamieszkania, więc zapoznali się, powiedzmy, z chęcią. Od tego czasu zaczęli się umawiać na wspólne spacery o charakterze stricte przyjacielskim.

Maro był jednak od dłuższego czasu obserwowany. Obserwowała go Trescot #959, która zobaczywszy go przypadkiem na jednej z jego długich przechadzek, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna ta wystudiowała godziny jego spacerów i wyobraźcie sobie tylko, jakie było jej zdziwienie, gdy swojego wybranka zaczęła widywać w towarzystwie pewnej niewiasty. Trescot zaniepokoiła się wtedy co nie miara i ułożyła plan, polegający na zdobyciu przyjaźni owej tajemniczej dziewczyny, by ona mogła ją przedstawić z Marowi.

Trescot zapisała się zatem do miejskiego klubu gimnastyki artystycznej, gdzie szybko zdobyła przyjaźń Ellie, która po pewnym czasie zapoznała ją także ze swym najlepszym przyjacielem - Marem oczywiście. Stali się oni swego rodzaju trójcą ziomeczków. Wiem, co możecie sobie teraz pomyśleć - Trescot w tym momencie ośmieszyła Ellie i zagarnęła naszego doga dla siebie. Nic bardziej mylnego!! Dziewczyny stały się wręcz nierozłączne, a finalnie Trescot widząc, iż jej przyjacióła, żywi do Mara pewne uczucia zrezygnowała z dalszych prób podbicia jego serca.

Któregoś dnia Maro i Ellie wybrali się na swoją tradycyjną przechadzkę po Polach Niewidzialności. Wtedy to doszło między nimi do pocałunku i od tamtej pory nieprzerwanie są razem. We wrześniu tego roku (mam na myśli wrzesień 2021) będą mieć swoją piątą rocznicę, liczoną w naszym ludzkim czasie (wiecie, że wśród LPS czas jest zaledwie czymś względnym).



Droplet #126 i Marceli #994 - para ta stanowi wręcz lustrzane odbicie pary poprzedniej; tutaj to właśnie dziewczyna jest szalenie nieśmiała, a chłopak pełen energii (choć mimo wszystko Marceli nie jest tak ekscentryczny jak Ellie :p).

Wiecie co jest zabawne? Powyższa parka to przyjaciele Mara i Ellie. Uważacie to pewnie za sprzeczne, powiedziałam bowiem, iż Maro jest aspołeczny, cóż... Maro i Marceli grają w jednym zespole muzycznym (który, przypomnę, nosi oryginalną nazwę Green Day)! Jak do tego doszło, nie wiem... Znaczy, wiem, ale opowiem Wam o tym kiedy indziej, haha.

Nasi bohaterowie poznali się przez znajomych. Już tłumaczę. Najlepsza przyjaciółka Droplet (chihuahua #836 - będzie o niej mowa za chwilę!) 'przyjaźniła się' także z jednym członkiem Green Day. Znali się już oni od dawna, jako że obydwoje pochodzą z Meksyku przez co udało im się w miarę szybko złapać wspólny język (dosłownie i w przenośni). Gdy zespół Green Day się uformował, przyjaciółka Droplet bardzo często zaczęła być zapraszana na jego spotkania, nie chcąc jednak zostawiać naszej shorthairki, ciągnęła ją tam ze sobą. Droplet właśnie na tych spotkaniach poznała Marceliego i w bliżej nieokreślony sposób (serio, nie pamiętam, jak to się stało) udało im się w końcu zejść.

Dodatkowo zahaczę tu jeszcze o serial "Mangozjeb", gdzie Marceli grał główną rolę męską. Streszczając całą fabułę, Marceli pomaga Izumi, która mieszka z nienormalnym ojczymem, uciec z domu. Robi to, ponieważ darzy ją uczuciem. Tylko w serialu rzecz jasna. Droplet była o to bardzo zazdrosna. Znienawidziła wręcz ona Izumi (w moim mieście nazywa się ona Angelika), która, o zgrozo, plan filmowy wzięła trochę zbyt serio i liczyła na jakąś relację romantyczną pomiędzy nią i Marcelim. Takowej się jednak nie doczekała.



Pewnie nie spodziewaliście się, że w mym gronie ulubionych par, znajdzie się jakiś G4! Tak, GalaxisSENTYMENTALISTKALPS, umieściła tutaj Pet Shopa G4! Panie i Panowie, przedstawiam Wam Lunę #836 oraz Martiego #3950! Luna, tak na marginesie, to mój generalnie ulubiony LPS :)

Historię ich zdradziłam Wam poniekąd nieco wcześniej - obydwoje pochodzą z Meksyku, a znają się już od dzieciaka. Na tle minionych par są oni o tyle wyjątkowi, że mają praktycznie identyczne temperamenty. Oglądaliście kiedyś "Soy Lunę"? W 2016 serial ten bardzo mi się podobał (co z tego, że obejrzałam 13 na bodaj ponad 100 odcinków XD), dlatego też osobowość głównej bohaterki, tytułowej Luny, przypasowałam mojej #836, którą ponadto również ochrzciłam imieniem Luna. Marti natomiast odpowiada poniekąd Simonowi (w serialu - przyjaciel Luny), ustanowiłam zatem, że główną piosenką tejże pary będzie "Valiente", bowiem w "Soy Lunie" została ona napisana dla głównej bohaterki przez wspomnianego przyjaciela. W mieście mym bardzo często ją razem śpiewają :D




Już na wstępie zaznaczyć muszę, iż Buldożer także jest członkiem Green Day. Matko boska, kto by się spodziewał! Pełni on tam rolę perkusisty. Słipi natomiast nie trzyma się z jego bandą... znaczy się... kiedyś trzymała, wszakże wystąpił pewien konflikt między nią, a innymi dziewczynami i niestety nie jest już tam mile widziana przez nikogo. Nikogo poza Frankiem naturalnie.

Ich historia jest dość ciekawa. Zacznijmy od tego, że Buldożer to typowy nastoletni chuligan. Poprawczak, kurator - te tematy nie są mu obce. Gdyby jeszcze tego było mało, jest on dość smutnym Pet Shopem, bowiem życie uwielbia rzucać mu rozmaite kłody pod nogi. Słipi to wręcz odwrotność swojej drugiej połówki, jeżeli oglądaliście My Little Pony - otrzymała ona 100% osobowości Pinky Pie. Cały czas: szaleje, skacze, jednym słowem, nie potrafi być ona poważna choćby na krótką chwilę.

Zabawnie, jednakże parka ta nie zapoznała się z własnej woli. Zmusiły ich do tego władze miejskie, które, uwaga, przykazały Słipi, aby nauczyła Franka jak się uśmiechać. Buldożer przy pomocy swojej dziewczyny zaczął patrzeć lepiej na świat. Nie powiedziałabym, że jego percepcja bardzo się zmieniła, nie ulega wątpliwości jednak, iż poprawiła się ogromnie. Co ważniejsze, Frank zauważył, że swoje największe szczęście czerpie, gdy jest on przy Słipi, a co za tym idzie, po pewnej jednostce czasowej wyznał jej swoje uczucia, a ona, jak możecie się domyślać, z radością go przyjęła.


Właśnie zdałam sobie sprawę, że pary te opisywane już były mniej lub bardziej we wpisie "Kołobrzeg i te sprawy", jeżeli chcecie poznać je z innej strony, obserwowane moim młodszym okiem, to zapraszam serdecznie do lektury!



Powyżej: Swet de Swet (czytajcie po polsku!!!) #3174 wraz z Kamilą #1010. Kamila to mój drugi ulubiony LPS, który ponadto ma najbogatszą z możliwych u mnie historii.

Związek ich określam mianem "piękna i bestia", jako że właśnie - Kamilę darzę ogromnym sentymentem, odkąd ją dostałam, gdy G2 były jeszcze na sklepowych półkach, uważam, iż jest to jeden z najpiękniejszych Littlest'ów, natomiast Swet? Nie jest on zbytnio urodziwą figurką, ale pal licho wygląd - charakter ma on okropny! Jest on zadufanym w sobie niedorajdą (sorki Swet...), większość LPS unika go z daleka. Dlaczego zatem Kamila tak go adoruje? A no właśnie...

Ich opowieść jest niesamowicie długa, zaczyna się ona bowiem już w 2014 roku. Poznali się oni na obozie w Turcji (byłam na wakacjach w mieście Alanya, tam też zakupiłam Sweta de Sweta w miejskim markecie i uprzedzam od razu komentarze - NIE, nie jest on podróbką). Początkowo bardzo się kłócili, nie chcieli mieć oni z sobą nic wspólnego. Warto jeszcze wspomnieć, że wtedy to właśnie Kamila kręciła z Jake'iem #893 i żadne tam Swety nie były jej w głowie. Do czasu.

Kamila była naprawdę w wielu związkach. Wszystkie one natomiast prędzej czy później kończyły się nieoczekiwanym zerwaniem. Fiasco. Swet chyba wcześniej już zdał sobie sprawę ze swych uczuć do Kamili, gdyż lubił przychodzić do niej i oddawać się długim dyskursom. Niby po przyjacielsku, niby nie... 

Moja zabawa zatrzymała się w punkcie, kiedy to Kamila finalnie po tysiącu związkach zdecydowała się dać Swetowi szansę. Próbę, którą koniec końców zdał na medal. Dlaczego? Ano dlatego, że postanowili oni się pobrać. Od zarania dziejów mieszkała ona ze swoją o rok starszą siostrą-przyjaciółką i nic nie było w stanie wyrwać jej z tego środowiska. Właśnie, jak się okazało - do czasu. 

Mając na uwadze początek wzmianki o Kamili i Swecie, nietrudno jest dojść do konkluzji, jakoby rodzina i znajomi Kamili nie lubili Sweta. Grozili jej nawet zerwaniem kontaktu, byle tylko nie pakowała się z nim w związek. Na nią jednakże nie działało nic. Nic także już nie zadziała. Nigdy...



Myślę, że w tym punkcie warto już zakończyć ów post. Nie spodziewałam się tego, ale wyszedł on niesamowicie długi, co może niesympatycznie wpływać na czytanie. Kto wie? Może na Walentynki faktycznie (tudzież Noc Kupały) pojawi się kolejna część :0 Temat bowiem nie jest jeszcze wyczerpany. Tym razem, mam nadzieję, zmieszczę się "w terminie", a nie takie rzeczy z półtorarocznym opóźnieniem. Nieładnie!

To już musi być jakaś tradycja, że Galaxis średnio raz na rok wraca, ażeby potem na cały kolejny rok zniknąć. Wiecie co, zdaje mi się, iż ja po prostu nie kontroluję upływu czasu. Naprawdę. Zawsze wydaje mi się, że mam go bardzo dużo, wszak nie, nie do końca tak jest. Niestety. Dlatego czas trzeba inwestować w sposób mądry. Tego też cały czas staram się uczyć. Ten rok szkolny zwłaszcza mi to pokazał.

To mój przedostatni rok w szkolę. Haha, pamiętam jak w szóstej klasie, siedząc z koleżankami na schodach, mówiłam "Matko, jeszcze 6 lat tego cyrku.". I cy(r)k. Pięć lat minęło jak jeden dzień. Teraz dużo myślę o studiach, staram się dużo w tym temacie działać - jutro chociażby jadę do Krakowa na egzamin SAT. Rok temu już go pisałam, ale nie byłam zadowolona ze swojego wyniku. Myślę, iż również i ten raz nie będzie tym ostatnim. Będę tak walić te testy ciągle i ciągle, do skutku, kiedy to zdobędę prawie fulla, haha. 

Śmieszne w sumie, że słowo "full" rymuje się ze słowem "null" :0 

A co tam u Was przez ten rok się podziało? Możecie rozpisać się w komentarzach ja z najmilszą chęcią poczytam <3

Teraz jednak zmykać już muszę spać. Fajnie było Wam tak co nieco poopowiadać. 

Do zobaczenia,
no i cześśśśśśśś!