sobota, 18 lipca 2020

61) Impreza

Wiecie co?
Mam wrażenie, że ostatnio pisałam do Was zaledwie wczoraj. Naprawdę. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, a skończyłam pierwszą liceum. Jesteśmy już w połowie wakacji. Za półtora roku będę pełnoletnia...

Hejka, tak w ogóle :)

Jakiś czas temu natrafiłam na artykuł (a może był to jakiś webinar?), w wielkim skrócie mówiący o tym, że dzieci są bardziej kreatywne od ludzi dorosłych z uwagi na fakt, iż posiadają one zdolność zabawy. Ciekawe, co? Pomyślałam wtedy "cholera, szkoda, że nie jestem młodsza, kiedyś to bawiłam się dużo i kreatywności miałam aż za wiele". Ale czekajcie. Chwila. Chwilunia. Czy istnieje jakiekolwiek prawo, a musiałoby być to z pewnością prawo boskie, mówiące o tym, kto może się bawić a kto nie? Możemy przyjąć, iż z reguły ludzie w tym i w tym wieku nie praktykują więcej podobnego spędzania czasu, ale czy można nam, jako społeczności, narzucić podobny schemat? Właśnie, że nie, nie można.

Co więc zrobiłam?
Jak to co?
Pobawiłam się.

Gdy patrzę tak na siebie z perspektywy ludzi mi znajomych, stwierdzam, że jestem dziwakiem. Lecz zgadniecie? Odpowiada mi to. Doprawdy mi to odpowiada. Wszyscy wielcy ludzie tego świata byli dziwakami. Artyzm jest swego rodzaju dziwactwem. Prozaiczną formą dziwactwa jest odchodzenie od normy. Może dlatego niektórym ludziom doskwiera nudne życie - bo po prostu boją się być dziwni?

----------------------------------

Nigdy nie miałam jako takiego wolnostojącego miasta LPS. Niektóre jego elementy były faktycznie umiejscowione na stałe lecz często, chcąc stworzyć teren miejski o większym obszarze, zmuszona byłam dokładać nieraz nawet po kilka parceli. Najprostszym rozwiązaniem takowej sytuacji było usytuowanie dużej ilości figurek w jednym, wszak obszernym, miejscu. Najczęściej była to szkoła. Ale ile scenariuszy 'na szkolnym korytarzu' można przerabiać? Jestem pewna, że wiele, jednakże korytarz szkolny jest na tyle nieskomplikowany, że miło jest aż, trochę go pokomplikować. Zwłaszcza mając lat dwanaście ;D




Impreza. Choć w prawdziwym życiu nie lubię takich zbiegowisk (mówiłam już, że jestem aspołeczna? haha), to u LPS jest to miód na moje serce. Pamiętam nawet czasy, gdy obywatele Petkowic, wtedy zwanych jeszcze Moon Light Valley, Pet York lub też Invisibility Fields (czy jakoś tak), imprezowali niemalże codziennie. Żałuję, że wtedy nie znałam miasta takiego jak na przykład Marbella, gdyż z pewnością powinnam była w tamtym okresie nazywać me miasto Marpetta. Choć brzmi to odrobinę bardziej jak "Valletta".

Niestety pradawny budynek szkoły, który przewijał się przez wszystkie stworzone przeze mnie seriale LPS (w POA widzimy go nawet po restauracji, 01:49 w filmie *.*) podczas remontu, który miał miejsce w moim rzeczywistym domu, został stracony, podobnie jak zdecydowana większość mych kartonowych wyrobów. Domki własnoręcznej roboty poszły do lamusa (w mieście tłumaczę to krachem na giełdzie i kryzysem gospodarczym - straszną biedą w Petkowicach), zaś te oryginalne littlest'owe stoją grzecznie na swoim miejscu. Stało się zatem to, co stać się musiało - spanielki zwołały pół miasta na tańce! Dlaczego akurat one? Tak się składa, iż szóstka tych pięknych sióstr zameldowana jest w posiadłości potocznie zwanej "największym domkiem Littlest Pet Shop", to chyba przemawia samo za się.




Początkowo impreza nie zapowiadała się obiecująco (pomimo iż spanielki-siostry bardzo dobrze zaopatrzyły się spożywczo i wystrojowo). Pojawiający się goście należeli jedynie do rodziny lub też bliskich przyjaciół. Nic się nie działo. Nie trzeba było wszak długo czekać, a ogromna hacjenda spanielek zaczęła pękać w szwach! Wszystko za sprawą prostego systemu znajomościowego - ten przyprowadził jednego, ten drugiego, a ten znowu trzeciego i czwartego. Takim oto sposobem miejsce miała największa impreza w historii miasta! Nie brakowało na niej śmiechu, płaczu, rozstań, miłości oraz szemranych interesów. W Petkowicach narodziły się nowe sławy (jednak opowiem Wam o nich w przyszłym poście ;D), a LPS, które wcześniej nie miały okazji zaprezentować się na arenie międzypetkowej weszły do towarzystwa!

Zastanawiacie się zapewne co z muzyką - potańcówka bez muzyki, to bliżej niezidentyfikowane zbiegowisko falujących wariatów - oczywiście, że muzyka musiała być! Ostatnio słucham jedynie muzyki hiszpańskiej lecz tak jestem z nią osłuchana, że postanowiłam dać moim Pet Shopą wolną rękę w kwestii doboru muzyki. Zajęła się tym nasza niezawodna DJ'ka Sabrina (#NO, Grooviest Series), która, jak można przypuszczać, wyznaczonemu zadaniu podołała doskonale, zdając się na  obecnie nieco przestarzałe piosenki sprzed kilku lat. Jak dla mnie wybór fenomenalny!


(jak ktoś chciałby poczuć klimat tej imprezy)





Zostało wymyślone też kilka zabaw. Między innymi był to właśnie taniec odbijany i wybór króla i królowej imprezy. Muszę Wam powiedzieć, że w rzeczywistości nienawidzę czegoś takiego jak "tańce odbijańce", tzw. "belgijka", bo, mówiąc kolokwialnie, podczas takiego czegoś, nie potrafię się 'wyluzować', co generuje u mnie stres i automatycznie staje się ogromnie nieprzyjemne. Wszak nie wszystko co niefajne realnie, nadal niefajne jest w świecie nierealnym, gdzie wszystkiemu i wszystkim przypisać można zupełnie nowe epitety, a każdy temat ugryźć od strony w ogóle niespodziewanej. Nawet nie wiecie, jak za tym tęskniłam.

Co z wyborem króla i królowej? W natłoku wydarzeń i tak nie miało to większego znaczenia. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że po tym wydarzeniu każdy obywatel Petkowic wrócił do domu z przekonaniem o tym, że to on właśnie został królem/królową, ponieważ pierwszy raz od dawna doznał życia, jakiego potrzebował, patrząc na świat z półki.




Zrobiłam parę zdjęć, nie są one wszak idealne, przyznam, że nawet o to nie dbałam. Nie było to wydarzenie prasowe, ale coś prywatnego, zamkniętego, z początku nie chciałam nawet tego opisywać, ale... jednak to robię. Nie wiem czemu. Potraktujcie powyższe fotografie jak ruszone fotki strzelone szybkim ruchem ręki podczas tańczenia do hitów ubiegłej dekady. Bo prawie tym są.

----------------------------------

Haha, dzisiaj serwuję Wam naprawdę krótki i luźny wpis. Mam nadzieję, że czytanie go było dla Was równie przyjemne, jak dla mnie pisanie. W tym miejscu chciałabym dodać, że szykuję się do jakiejś sesji w plenerze, jednakowoż byłoby to nieprawdą. Aktualnie jestem na praktycznej kwarantannie (praktycznej, ponieważ teoretycznie na niej nie jestem, wszak praktycznie wygląda to nieco inaczej) i nie za bardzo mogę opuszczać swój dom. Nie zostało jednak długo. Cztery dni. Jeżeli po upływie tego czasu wszystko będzie w porządku, wychodzić będę mogła jak najbardziej. Życzcie mi powodzenia!

Nie jestem pewna czy nie jest to przypadkiem efekt placebo, ale nagle mam pełno pomysłów na seriale. Nie popełnię jednak młodzieńczych błędów i zanim przystąpię do nagrywania czegokolwiek, wpierw spiszę cały scenariusz, a może wreszcie skończę jakąś serię. W swoim życiu dokończyłam tylko jeden serial...

Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego jak pożegnać się. Mam nadzieję, że częściej będziemy się widywać ;)

Do zobaczenia,
no i cześć!
~Galaxis

poniedziałek, 23 marca 2020

60) Nigdzie nieopublikowana uczta

Hejka.
Dzisiaj jest dziwny dzień. Zacznijmy od tego, że rano obudziłam się nie wiosną lecz zimą. Naprawdę. Nie wiem czy u Was również, ale u mnie w Gliwicach pogoda osiągnęła stadium szaleństwa. Nie zdążyłam jeszcze dobrze wstać z łóżka, gdy moja mama weszła do mega pokoju i powiedziała "pada śnieg". Następnie dowiedziałam się o trzęsieniu ziemi w Chorwacji oraz pierwszym potwierdzonym zachorowaniu w moim mieście. Dzieją się dziwne rzeczy. Nie jestem co prawda przerażona, ale wręcz podświadomie wychwytuję mistyczność zaistniałej sytuacji. Czuję się jak w powieści. Jednak nie o tym jest dzisiejszy post.

Ostatnio robiąc zadanie do szkoły przeglądałam komputer i znalazłam naprawdę przyjemne zdjęcia. Pochodzą one z 2015 roku i choć nie są one piękne, emanują jakąś niebywałą harmonią, dziecięcym wręcz spokojem, i pomyślałam, że miło by było podzielić się nimi z Wami.

Zdjęć nie jest dużo, a przedstawiają one ucztę zorganizowaną w moim mieście dla LPS pochodzących z domu dziecka. Postaram się opowiedzieć wszystko, co pamiętam z tamtego dnia. Albo nie. Zrobi to Levoly, która osobiście brała udział w tamtych wydarzeniach.

Levoly.

Zapraszam Was więc do naszego prywatnego wehikułu czasu. Jesteście gotowi na przejażdżkę?

22.03.2020------------------------------------>23.05.2015

Wydarzenie to miało miejsce w weekend. Niedzielę bodajże. Przyszli do nas i powiedzieli, że przygotowali niespodziankę. Nigdy nie lubiłam tego miejsca. Sierociniec... Choć traktowali nas dobrze, nie czułam się tak. Miałam wtedy piętnaście lat. Teoretycznie teraz też mam. Jak wiecie, my petszopy, nie starzejemy się na ogół. Następny rok życia osiągamy, gdy kategorycznie zajdzie taka potrzeba, co prawdziwie jest rzadkością. Jednak naszym pojmowaniem czasu zajmiemy się kiedy indziej.

Myślę, że o wiele łatwiej będzie Wam zrozumieć mój punkt widzenia, gdy poznacie moją historię. Nazywam się Levoly i jestem w domu dziecka. Razem z moją przyjaciółką Ciapką (#2217) jesteśmy tutaj najstarsze. Była jeszcze jedna. Dziewczyna, którą zdolna byłam określić moją siostrą. Dziewczyna, którą traktowałam jako siostrę. Dziewczyna, która była moją siostrą. Kasydy (#2236). Ją jednak zabrano. Co dziwne. Zazwyczaj, jak ktoś do nas trafia, jest już z nami na zawsze. Wszakże na Kasydy spadła niejaka łaska - zabrała ją sama Królowa. Star song (#2860). Zabrała i uczyniła swoją córką. Wiem, iż brzmi to co najmniej nieprawdopodobnie. Zdaję sobie sprawę, że teraz możecie wziąć mnie za wariatkę. Ale u nas wszyscy wiedzą, że tak było. Nikt jednak nie chce zdradzić szczegółów, choć co lepiej poinformowany ugina się wręcz pod brzemieniem prawdziwego kłamstwa.

Mam nadzieję, iż nie macie mi tego za złe. Właścicielka prosiła mnie o opisanie nigdzie nieopublikowanej uczty, a nie historii mojego życia. Niczym George Sand, haha. Przepraszam, jednakże pragnę, byście zobaczyli te wydarzenia z mojej perspektywy.


Były to urodziny Beilim My (niebieskiej myszki pośrodku). Niespodzianką był tort dla całego sierocińca. Heh, wiem, że powiedziałam, iż się nie starzejemy - skąd też urodziny? Zdajemy sobie sprawę z upływu czasu. Tyle chyba wystarczy.

Wszystkie te dzieciaki znam bardzo dokładnie. W końcu widuję je codziennie. Patrząc od dołu, z lewej strony mamy kotkę Nibi, Pikusia, Fi-Fi, Slow, Kołtunkę, Ząbkę i Laylę. W rogu zaś widać kawałek naszej opiekunki - Bayley. Po prawej stronie jestem ja, koło mnie Ciapka, a na samym końcu Puppy. Po środku wspomniana wcześniej Beilim My.

Już wtedy czułam irytację. Nie lubię, gdy cały dom jest w jednym miejscu. Cholernie szkoda mi tych dzieci, a jeszcze bardziej - szkoda mi siebie oraz Ciapki.

Możecie pomyśleć, że jestem samolubna. Aspołeczna. Nie. Uwielbiam przebywać z innymi petszopami. Nie znoszę wszakże niesprawiedliwości, a ona odcisnęła na mnie swe piętno.

W naszym mieście - Petkowicach - istnieje zapis mówiący o tym, że nieletnim można mieszkać samodzielnie. Tak po prostu. Nie tyczy się to co prawda dzieci faktycznie małych, takich jak moi współtowarzysze z domu dziecka. Średnio, gdy osiągnie się lat naście można żyć na własną rękę. Ja mam piętnaście. Ciapka również ma piętnaście. Jesteśmy jedynymi nastolatkami w naszej ochronce. Nie pozwolono nam żyć samodzielnie. Rozumiecie teraz mą irytację?

Dokładnie nie wiem, dlaczego władze mają do nas obiekcje. Jest to równie wielka tajemnica, jak zabranie Kasydy, która swoją drogą także była nastolatką. Nikt nie zamierza zdać nam sprawy, dlaczego ciągle musimy tu tkwić. W pewien sposób stanowimy zagadkę nawet dla samych siebie.


Dzieciaki mega się cieszyły. Tort nie jest bowiem czymś codziennym. I mówię to, myśląc o wszystkich petszopach - śmiem powątpiewać, że są takie, które codziennie dogadzają sobie tortem. Chyba że mówimy o cukiernikach - tacy to dopiero mogą sobie pożyć! Ale wracając do sprawy. Tortów było trzy: jeden koloru różowego, doprawdy wyśmienity, o smaku owoców leśnych, dla starszych, drugi kremowy na bazie truskawek, dla nieco młodszych, i trzeci, którego konsystencji za dobrze nie pamiętam. Dwa pierwsze widoczne są doskonale na powyższej fotografii.

Zastanawiacie się być może, dlaczego osobny tort był dla starszych i osobny dla młodszych. Nie? Dla mnie było to zastanawiające, bowiem słyszałam o rozmaitych podziałach, ale nigdy o uszy mi się nie obiło nawet, że przy jedzeniu tortów trzeba spełniać jakieś specjalne wymagania wiekowe. Spytałam więc Bayley. Pani Bayley - formalnie rzecz biorąc jest to moja opiekunka, powinnam się zatem wypowiadać o niej z szacunkiem (zdradzę Wam jednak, iż prywatnie jesteśmy na "ty"). No więc pytam się pani Bayley, o co chodzi z podziałem tortów. Odpowiedź była zaskakująco banalna. Okazało się, że jedna z najmłodszych dziewczynek, Kołtunka albo Slow - teraz nie pamiętam - ma poważne uczulenie na któryś ze składników zawierający się w torcie dla starszych. Ażeby uniknąć szarpaniny wśród dzieci oraz kłótni o to, kto który tort będzie mógł spożyć, ustalili czysto dyplomatyczny podział. Trafny, moim zdaniem.


Wspomniałam także o trzecim torcie. Muszę przyznać, iż nie mam pojęcia do czego był on przeznaczony, gdyż nie pamiętam, by ktokolwiek go jadł. Mówiłam również, że jego smak, a raczej jego opis, skrył się bezpowrotnie w najciemniejszym zakamarku mojej pamięci. Jest to pewien tort-zagadka. Wydaje mi się wszakże, gdy tak na niego patrzę, że był on smaku borówkowego. Borówka amerykańska, tak definitywnie mi to wygląda na borówkę amerykańską. Do tego lukier cytrynowy - powątpiewam, że było to dobre połączenie. Może dlatego nic o nim nie pamiętam? Czyżby był na tyle obrzydliwy, iż nie został nam w pełni podany? Nie wiem. Widzę jednak świeczkę - może posłużył jako rodzaj prezentu urodzinowego dla Beilim?


Tutaj dla porównania macie nasz ogólnodostępny tort starszych. Przypuszczam, iż był on zamówiony u pani Jubili (#3077). Właścicielka Wam o niej opowiadała? Wydaje mi się, że nie. Szkoda. Pani Jubili to doprawdy złota kobieta. Niegdyś prowadziła wyśmienitą kawiarenkę w naszych poczciwych Petkowicach. Była ona jedynym tak naprawdę punktem spotkań towarzyskich. Pani Jubili zawsze miała tłumy. Wszyscy obywatele miasta ciągnęli do niej, gdyż tam zawsze można było spotkać kogoś znajomego, a przy tym bardzo dobrze zjeść. Na słodko oczywiście. Teraz kawiarenki u pani Jubili już nie ma. Zamknęła się. Dużo ostatnimi czasu się pozamykało. Nie wiem, gdzie teraz zamówilibyśmy podobny tort dla Beilim.


Zatwardziali miłośnicy LPSTube być może kojarzą Beilim My z niedokończonego serialu Właścicielki - "Power Of Amber". Grała tam ona pomocnicę (białogłówkę) słowiańskiej Mokoszy - Lawendę. Szczerze mówiąc za bardzo nie interesuję się kinematografią, toteż nie jestem na bieżąco z nowinkami filmowymi Petkowic. Mogę Wam jednak powiedzieć, iż obejrzałam jeden, czy dwa odcinki POA z Beilim w obsadzie i stwierdzam, że rola nadana jej w serialu dogłębnie ją opisuje. Beilim jest jedną z tych "najmniej denerwujących", spokojnych LPS. Rzekłabym, że czasami za spokojnych... No właśnie. Z rówieśnikami czasami trzeba krótko - nie można spokojnie - bo po jakimś czasie wejdą ci na głowę. Taki błąd właśnie notorycznie popełnia Beilim - nie umie brać innych "krótko", jest po prostu za kochana.

W dniu swoich urodzin była szczęśliwa. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie. Nareszcie poświęcono jej 100% uwagi, które, wedle mojej oceny, bardzo jej się należało (mówiłam chyba, iż jest to najmilsze dziecko pod słońcem?). Śpiewaliśmy jej "Sto lat" zjednoczeni jak nigdy. Pierwszy i ostatni raz w naszej ochronce obchodził ktoś urodziny tak hucznie. Kogoś może zastanawiać, dlaczego Beilim została tak wyróżniona. Choć według mnie jest ona przeurocza i kochana, i definitywnie zasługuje na takową fiestę, myślę, iż tu nie chodziło nawet o jej urodziny. Wydarzenie to było po prostu dobrą i blisko terminową okazją na zamówienie tortów i rozruszanie znudzonych prozą życia podopiecznych.


Od lewej: Malinka, Cytrynka, Holiday, Pomarańczka oraz Mini Królik. Oni to potrafią być głośni... Bayley i Choki (#1043) mają z nimi dużo zachodu. Wtedy, podczas tej uczty, pomagała im jeszcze Lucky (#1043)... To młodsza Siostra Choki. Galaxis mi coś podszeptuje, że słyszeliście o Lucky. Doprawdy? Zgadza się, jest to dziewczyna Rudego. Albo była dziewczyną Rudego...? Nie mam pojęcia. Ich relacja miała wiele wzlotów i upadków ostatnimi czasy, także myślę, iż oni sami nie do końca wiedzą na czym stoją.

Hmm, wydaje mi  się, że opowiedziałam Wam wszystko, co mogłam. Mam nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości znowu się spotkamy.
~Levoly♥

Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy,
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil.


Zakończenie nieco nietypowe, ale jakoś ta piosenka mi tutaj pasuje, nie wiem czemu. Ostatnio ciągle chodzi mi po głowie, haha. Wiem, że niepotrzebnie wstawiam do niej adnotację, gdyż z pewnością każdy zna ją doskonale, ale zalecam przesłuchanie jej w tym momencie.

Heh, post ten razem z Levoly pisałyśmy dwa dni. Gdy byłam młodsza, nie umiałam zacząć posta i tego samego dnia go nie wstawić. Mam tutaj na myśli moje same początki bloga. Aktualnie bardzo lubię posiedzieć dłużej nad wpisem; można się zastanowić, przemyśleć sformułowania i ogólnie dopiąć wszystko na ostatni guzik. Tym bardziej, gdy się pisze z towarzyszem, dzisiaj raczej z towarzyszką. Ach, Levoly!

Wiem, że miałam opisać, jak czyszczę figurki (tak, chodzi o Twój komentarz, Foto ;D), natomiast przyszła mi nagła fala inspiracji na notkę w tym stylu. Niby stare zdjęcia, ale jednocześnie plotki z mojego świata LPS, haha. Opowiedzieć Wam krótką historię? Gdy moja najlepsza przyjaciółka również zbierała Petshopki, a było to właśnie koło 2015, często dzwoniłyśmy do siebie i rozmowę zaczynałyśmy następująco "Cześć, masz jakieś nowe plotki ze swojego miasta LPS?".  Jeżeli odpowiedź była twierdząca, opowiadałyśmy sobie, co takiego ciekawego działo się ostatnio u naszych Littlest'ów. Powiem Wam ponadto, że nasze miasta były ściśle ze sobą powiązane i zaprzyjaźnione. Znaczące osoby jej plotek, nieraz występowały również w moich. Gdy długo się nie widziałyśmy natomiast (czyli w np. ferie, bo wtedy chodziłyśmy razem do klasy, no i oczywiście mieszkałyśmy w jednym kraju...), nasze zwierzaki rozmawiały ze sobą przez Skype! Haha, tak mi się przypomniało po zastosowaniu frazy "plotki z mojego świata LPS". Naprawdę sympatyczne doświadczenie, polecam każdemu ;---------)

To chyba czas na pożegnanie. Nie na długo rzecz jasna! Ostatnio mam pełno pomysłów na posty i bardzo bym chciała je wszystkie zrealizować. Szkoda tylko, że na zewnątrz taka nieciekawa sytuacja, bo z ogromną chęcią zrobiłabym jakąś sesję w plenerze. Cóż. Zostań w domu i przeczekamy.

Do napisania,
no i cześć!
~Galaxis

czwartek, 19 marca 2020

59) Liczby i walka z nawykami

Yym, hej?
Nie było mnie prawie dwa lata, także zwykłe "hej" nie wydaje się być odpowiednim słowem.

Co teraz?

Naprawdę nie wiem, jak zacząć. Dużo się pozmieniało. Aktualnie mam 16 lat, jestem w wieku, w którym zawsze marzyłam być. Jestem w liceum. Miałam wielkie oczekiwania, co do tego okresu w moim życiu. Haha, zapewne to przez film "16 życzeń" z Debby Ryan, którą swoją drogą kiedyś uwielbiałam. Wchodząc w LPS'owy świat miałam zaledwie 10 lat. Rok 2014. Pierwszy blog wystartował już rok później. Można pomyśleć, że nadszedł czas, że już wyrosłam. Koniec. Mając 16 lat doszłam do pewnego deadline'u, z którego nie sposób się ruszyć.

Istnieją ludzie (nie wszyscy), którzy osiągając pewien wiek dla samej zasady, by dać manifest swojego wewnętrznego "dorosłego" ja, porzucają LPS. Wstydzą się ich. Jednak istnieją także ludzie, którzy po osiągnięciu pewnego wieku, wieku x, dajmy na to, zaczynają mieć wszystkich totalnie gdzieś. To właśnie ja. Kanał GalaxisLPS zamknęłam, gdyż bałam się, iż ktoś odkryje moją pasję. Byłam wręcz przerażona. Mój strach był wszakże uzasadniony. Opowiadałam Wam niegdyś o pamiętnej lekcji polskiego. Niby 'dawno i nieprawda', ale jednak gryzie duszę. Przynajmniej gryzło.

Reasumując moją wypowiedź - co z LPS? Dalej je zbieram. Dalej zabieram je na wszelkie wyjazdy. Dalej je kocham. Potrzebowałam jednak drobnej przerwy. Nie. Wróć. Wcale jej nie potrzebowałam. Potrzebowało jej moje otoczenie. Nie mam jednak na myśli ludzi, ale "otoczenie" w najprawdziwszym jego słowa znaczeniu, pewną sferę metafizyczną, zespół oddziaływań i czynników zewnętrznych.

Nie wiem, czy rozumiecie. Nie odeszłam, bo tego potrzebowałam, żałuję, że mnie nie było, ale tak już po prostu wyszło. Rok 2019 mogę określić mianem najgorszego roku wszech czasów. Niestety nie tylko ja. Poza tym, iż w tym właśnie roku miałam egzaminy, które aktualnie wydają się być równie nieistotne jak piasek w Waszym lewym bucie, moje życie prywatne zaczęło się walić. Tym oto sposobem z euforii ostatnich miesięcy 2018, przeszłam w stan wręcz obrzydliwy.

Być może zastanawiacie się, czym też zajmowałam się, gdy nie wykazywałam żadnej aktywności, być może nie. I tak Wam powiem. Zainteresowałam się fotografią. "Przecież ty zawsze fotografowałaś LPS!". To prawda, temat zdjęć od zawsze mnie pociągał. W ubiegłym roku postanowiłam jednak ugryźć go nieco profesjonalniej, bo wiecie - moje wcześniejsze fotografie w głównej mierze zależały od przypadku. Z jednej strony wydaje mi się, iż jest to bardzo dobre, z drugiej - przydałoby się trochę podszkolić. Nie wiem, jak to się stało, ale zainteresowałam się fotografią mody. Potem samą modą.

Dlaczego wracam? Myślę, iż Ci, co są ze mną od dawna, mogli zauważyć, iż posiadam dwa problemy: brak regularności oraz nadmierny sentymentalizm. Co do regularności - uwielbiam spontaniczność. Nie potrafię planować. Planowanie dnia sprawia, że czuję się wręcz żałośnie, pozbawiając mój dzień możliwości przypadku. Cecha ta sprawia jednak, iż nie potrafię zabawić dłużej na danej platformie - konsekwencje mojej spontaniczności poniosłam na każdym kanale, który kiedykolwiek założyłam, każdym blogu i instagramie. Rozumiecie? Jestem bardzo niekonsekwentna. Oddaję moje życie przypadkowi.

Gloryfikacja przeszłości. Bardzo lubię odnosić się do tego, co było lecz jednocześnie przeszłość mnie przeraża. Nie boję się teraźniejszości, nie boję się przyszłości - boję się przeszłości. Nienawidzę zlepku słów "już nigdy". Przeraża mnie fakt, przeraża, a za razem dołuje, fakt że niektóre chwile już nigdy nie wrócą. Potrafię rozpłakać się, iż aktualnie nie jest 2006 rok, a ja nie jestem szczęśliwą trzynastolatką. Możecie mieć to za głupie, gdyż jest to faktycznie głupie, ale jestem chorobliwie sentymentalna. Myślę, iż jest to jeden z głównych powodów, dlaczego nie umiem przekonać się do G4/G5, choć są już na rynko od ponad pięciu lat. Nie chcę odejść od G2, odejść od przeszłości.

Wszakże nie odpowiedziałam na pytanie - dlaczego wracam? Bo chcę. Ostatnio kontemplowałam odrobinę nad moim życiem. Oczywiście była to kontemplacja oczami sentymentalisty. Bynajmniej do czasu... Rozmyślałam, jak ja żałuję, że nie mam już 14 lat, że nie piszę bloga, że nie nagrywam na YT, nie jestem członkinią tej społeczności, Petshopom poświęcam coraz mniej czasu. I wtedy coś mnie tchnęło. Skoro kochałam to, dlaczego mam tego nie robić? Co mi da płakanie nad rozlanym mlekiem, gdy można wziąć się do działania?

Postanowiłam nie czcić przeszłości i żyć teraźniejszością. Choć w moich postach zapewne dalej będę umieszczać wiele odnośników do przeszłości, to jest akurat nieuniknione. Jednak mogę wspominać, o tym co było, będąc w pełni świadoma, że ja nie BYŁAM lecz JESTEM.

Heh, miałam opisać Wam, jak czyszczę moje Littlest'y, tymczasem post ten przerodził się w swego rodzaju traktat filozoficzny.

Przepraszam, jeżeli Was zanudziłam, natomiast wydaje mi się, iż to po prostu musiało wyjść ze mnie. Obiecuję, że następne wpisy będą bardziej bezpośrednio tyczyć się LPS :------)


W ramach rekompensaty, powyżej macie fragment mojej kolekcji. Nie są to wszystkie posiadane przeze mnie zwierzaki, jednakże, tak jak pisałam, aktualnie jestem w stanie epickiego czyszczenia  i panuje u mnie lekki rozgardiasz. Po dokładnym umyciu wszystkich figurek planuję nagrać coś, o czym zawsze marzyłam. My Littlest Pet Shop Collection. Kiedyś poprzysięgłam sobie, że ażeby oddać hołd SuzanieGinger pierwszy taki film nagram mając +300 LPS, a drugi mając +800, tak jak Iga. Teraz mam około 400 zwierzątek. Najwyższy czas.

Skoro już mowa o SuzanieGinger - kupiłam od niej Petshopa. Tylko jednego, wszak był on bardzo drogi. Iga jest jedynym kolekcjonerem (byłym kolekcjonerem*), jakiemu ufam, w sensie wiem, że nie sprzedałaby podróbki, a LPS, którego kupiłam, jest bardzo chętnie przez Chińczyków podrabiany. Zakupu dokonałam niedawno, zatem jak przyjdzie, podzielę się z Wami radosną nowiną :)

Nie wiem, czy ktokolwiek chce mnie jeszcze czytać, nie wiem, czy ktokolwiek tu został, natomiast chciałabym jakoś zrekompensować moją nieobecność lecz nie mam pojęcia jak. Może kiedyś obiecałam posta, którego nigdy nie zrealizowałam? Może chcecie usłyszeć o czymś konkretnym? Możecie śmiało dać znać w komentarzu!

Reaktywacja.
~Galaxis